Jak eksperymentowano w polskich szpitalach psychiatrycznych?
Szpital Tworkowski to jedna z najsłynniejszych i największych tego typu instytucji w naszym kraju. Jego historia sięga 1891 roku, kiedy to dzięki wieloletnim staraniom psychiatrów i społeczników otwarto siedzibę. Początki nie były proste – Tworki, jak i wiele innych placówek tego typu, zmagały się z ogromną liczbą pacjentów i przeciążeniem personelu. Najgorszy był jednak brak skutecznych sposobów leczenia. Władzom udało się pozyskać fundusze na zakup zagranicznej literatury medycznej, dzięki której specjaliści mogli dowiadywać się o nowinkach i przełomowych eksperymentach. Wiadomości często wykorzystywali do leczenia własnych pacjentów. Niektóre z nich, choć może i skuteczne, brzmią bardzo brutalnie. Sprawie przyjrzał się Grzegorz Łyś, autor książki „Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala”.
Sen jako metoda na wszystko
Na początku XX wieku fenomenem stała się informacja o nowym leku z grupy barbituranów. Specyfiki pojawiły się również w Tworkach, a wykorzystywane były nie tylko do usypiania i wyciszania chorych, ale i do specjalnej kuracji określanej jako „sen przedłużony”. Wymyślił ją w 1897 roku Brytyjczyk Neil Macleod, który zobowiązał się, że przebywającą w ataku manii kobietę sprowadzi z Japonii do jej domu w Szanghaju. Lekarz podał chorej dużą dawkę bromu, a gdy ta zasnęła, kazał przetransportować ją na parostatek. Akcja została przeprowadzona pomyślnie i Angielka po kilku dniach obudziła się bez oznak choroby. „Sen bromowy” był jeszcze kilkukrotnie wykorzystywany przez specjalistę, a po wejściu na rynek (tańszych) barbituranów „sen narkotyczny” zaczął być stosowany na całym świecie.
Szpital Tworkowski, fot. PAP
Zastrzyki z zarażonej malarią krwi
Jedną z najbardziej zaskakujących metod była ta, którą w 1917 roku opracował Julius Wagner-Jauregg. Ponieważ już wcześniej zauważono, że osoby w psychozie doznają poprawy podczas gorączki, lekarz postanowił przeprowadzić eksperyment. W swojej wiedeńskiej klinice wybrał dziewięciu pacjentów i wstrzyknął im krew żołnierza chorego na malarię. To wywołało u nich napady gorączki, które doprowadziły do poprawy ogólnego stanu zdrowia.
Pierwszy z nich, aktor, którego źrenice nie reagowały już na światło, bliski śmierci, z powodzeniem zaczął na przykład występować przed pacjentami, deklamując wiersze – pisze Łyś.
Cała nadzieja w insulinie
Eksperci doszli też do wniosku, że stan chorych polepsza również radykalne obniżenie poziomu glukozy we krwi, do którego dochodzi po podaniu insuliny. „Śpiączka hipoglikemiczna” świetnie sprawdzała się na przykład przy schizofrenii, choć pacjenci tuż po otrzymaniu swoich dawek wyglądali „makabrycznie”.
Po zastrzyku pacjent stawał się bezwładny, jakby odurzony, silnie się pocił, jego odruchy zamierały, zwężały mu się źrenice – wymienia autor.
Niekiedy dochodziło do zapaści śpiączkowej, która mogła trwać nawet i pięć godzin. Znany jest przypadek ciężkiej katatonii, który nie poprawił się przez półtora roku – dotyczył on trzydziestolatka, który wykazywał urojenia i omamy. Jego stan był tak ciężki, że prowadził do wiary w to, że inni chcą go zabić. Bezradna żona „ofiarowała służbie szpitalnej wynagrodzenie za jego otrucie”. W końcu jednak lekarzom udało się pomóc choremu.
W Polsce insulinę wykorzystywali nie tylko lekarze w Tworkach, ale i Kulparkowie czy Kobierzynie. Do 1938 roku podano ją ponad 500 chorym na schizofrenię. W trakcie lub w związku z przeprowadzonym zabiegiem zmarło pięć osób. Przebywający na stażu lekarskim w Tworkach Olgierd Kossowski pewnego razu zainspirowany artykułem o śpiączce insulinowej połączonej ze wstrząsami elektrycznymi podczas snu, postanowił bez zgody ordynatora przeprowadzić eksperyment na człowieku. Choć efekt był pozytywny, to profesor Handelsman solidnie skarcił młodego lekarza za samowolkę i zabronił mu takich działań.
Najstraszniejsze z najstraszniejszych – wstrząsy
Oglądając stare filmy, których akcja rozgrywa się w szpitalach psychiatrycznych, niemal zawsze pojawia się w nich wątek wstrząsów. To właśnie ta brutalnie wyglądająca metoda do dziś sprawia, że wielu ludzi boi się takich miejsc. Medycy rzeczywiście uważali, że stosowanie „nagłych hałasów, zamykanie ich (pacjentów – przyp. red.) w ciemnościach, kąpiele w wodzie z żywymi węgorzami, przypiekanie kroplami roztopionego wosku, a także popularne zwłaszcza w XIX wieku prysznice pod lodowatą wodą” może realnie ulżyć cierpieniom duszy i umysłu. W 1934 roku w Budapeszcie wymyślono eksperyment, w ramach którego cierpiącemu podano dużą dawkę kamfory. Ten od razu dostał ataku epilepsji. Zabieg powtórzono jeszcze sześć razy, aż mężczyzna przestał wykazywać oznaki wcześniejszej choroby. Później lekarze zamienili substancję na kardiazol, który przed „uzdrawiającym wstrząsem” wprowadzał pacjenta w napad ostrego lęku, chorzy opisywali ten moment jako drgawki „ze skurczami przedśmiertelnymi”. Ze względu na takie akcje mało kto chciał się poddawać takim zabiegom, bali się także pacjenci w Tworkach. Same wstrząsy elektryczne kojarzone były z mniejszym lękiem, bo nie pozostawiały wspomnień z zabiegu.
Wszystkie informacje pochodzą z książki „Przystanek Tworki. Historia pewnego szpitala”.