16 grudnia 1997 roku, tuż przed świętami Bożego Narodzenia, warszawski Nowy Świat tętnił życiem. W butiku „Ultimo” Anna Jaźwińska kończyła właśnie pracę. Pomagał jej mąż, Daniel, który przyjechał odebrać żonę do domu. - Był silny mróz. Samochód mi nie odpalił – wspomina pani Anna w rozmowie z RMF FM. Wydawało się, że to będzie zwyczajny wieczór. Nagle w drzwiach pojawiła się Beata P. – była pracownica sklepu, niedawno zwolniona dyscyplinarnie za kradzież. Miała przy sobie broń.
Absolutnie nie podejrzewałam, z jakim zamiarem przychodzi. Zresztą była mi to znana osoba. Poza tym był też mąż w pomieszczeniu, więc nie czułam żadnego zagrożenia. Nie przewidywałam tej tragedii, która się wydarzy. Teraz wiem, z zamiarem pozbawienia mnie życia, bo raczej ktoś, kto przychodzi z bronią palną, no, wątpię, żeby przyszedł postraszyć tylko. Oddaje strzał do mojego męża. Oddaje strzał do mnie. No i tyle.
– relacjonuje.
Beata P. oddała kilka strzałów – Daniel Jaźwiński zginął na miejscu, Anna została ciężko ranna. Sprawczyni zabrała pieniądze z kasetki i uciekła. To był początek sprawy, która przez lata rozpalała emocje i budziła kontrowersje.
Anna i Beata znały się dobrze. Pracowały razem w „Ultimo”, choć w różnych butikach. Z pozoru różniły się – Anna była spokojna i sumienna, Beata bardziej przebojowa, skupiona na modzie i wyglądzie. Ich relacje pogorszyły się, gdy Anna – już jako kierowniczka – odkryła, że Beata podkrada pieniądze ze sklepu. Zorganizowała prowokację, która potwierdziła podejrzenia. Beata została zwolniona bez prawa do powrotu.
Zaledwie kilka dni później doszło do tragedii. Wersja Anny była jednoznaczna: to Beata P. przyszła do sklepu z zamiarem zemsty.
Zobacz całą rozmowę z Anną Jaźwińską na kanale „P.S. I love you by Ama”:
Śledztwo i procesy: walka o prawdę
Anna Jaźwińska przeżyła atak. W szpitalu, jeszcze nieświadoma śmierci męża, natychmiast wskazała Beatę P. jako sprawczynię. Jej zeznania stały się kluczowym dowodem w sprawie. Jednak brak innych świadków, nieznalezienie broni oraz niejasności w zeznaniach sprawiły, że sąd miał poważne wątpliwości.
W pierwszym procesie, w 1999 roku, Beata P. została uniewinniona. Sąd nie zarzucił Annie kłamstwa, ale uznał, że jej relacja może być subiektywna lub zasugerowana. Wyrok ten został jednak uchylony przez Sąd Apelacyjny, który nakazał powtórzenie procesu, a kolejne postępowanie również zakończyło się uniewinnieniem.
Beata P. konsekwentnie nie przyznawała się do winy. Twierdziła, że w czasie zabójstwa była z rodziną narzeczonego, Piotra N. Jednak jej alibi miało luki – czas przejazdu do kwiaciarni nie zgadzał się z rzeczywistością, a Piotr N. początkowo zeznał, że Beata przyznała się do zbrodni, by później odwołać swoje słowa, twierdząc, że został zmuszony do podpisania protokołu.
Osiem lat walki o sprawiedliwość
Trzeci proces rozpoczął się siedem lat po śmierci Daniela Jaźwińskiego. Tym razem sąd mógł przesłuchać rodzinę narzeczonego Beaty P., która wcześniej była oskarżona o utrudnianie śledztwa i składanie fałszywych zeznań.
Przełomowym dowodem okazał się ślad zapachowy pozostawiony na kasetce sklepowej, z której zginęły pieniądze. Biegły osmolog stwierdził, że zapach Beaty P. nie mógł utrzymać się na metalu przez tydzień, co podważyło linię obrony. W 2005 roku zapadł wyrok skazujący – 25 lat więzienia dla Beaty P. Anna Jaźwińska czekała na ten dzień osiem długich lat.
Walczyłam, ale bez jakiejś większej takiej nadziei na sprawiedliwość. Miałam wrażenie, że przychodzę do sądu tak naprawdę po lekcję prawa, a nie po sprawiedliwość.
– mówi w rozmowie z Amą Sieklucką.
- Te dwadzieścia pięć lat - nie mogę powiedzieć, że było satysfakcjonujące, ale, przynajmniej minimalnie dawało mi poczucie tej sprawiedliwości – przyznaje.
Sprawa, która podzieliła Polskę
Wyrok nie zakończył dyskusji. Obrońcy Beaty P. twierdzili, że ślad zapachowy mógł pochodzić z wcześniejszego okresu, gdy oskarżona jeszcze pracowała w sklepie. Jednak sąd uznał, że dowody są wystarczające, by uznać ją za winną. Beata P. trafiła do więzienia dokładnie w dniu imienin zamordowanego Daniela Jaźwińskiego.
Jednak po latach sprawczyni wyszła na wolność.
Cały czas żyłam z tą świadomością, co będzie po tych piętnastu latach. Co ja mam zrobić ze sobą? Co mam? Nie wiem. Uciekać stąd, z Polski? Próbować budować swoje życie na nowo?
– pytała.
„Nie godzę się na promowanie morderców”
Dziś Anna Jaźwińska nie kryje rozgoryczenia wobec sposobu, w jaki media przedstawiają sprawczynię tragedii.
Dowiedziałam się, że właśnie, że dzisiaj w telewizji śniadaniowej na kanapie promowała książkę morderczyni mojego męża. Nie potrafię przejść obojętnie wobec tego i nie godzę się na to i nie potrafię zrozumieć tego, co się dzieje, jak ten świat jest zbudowany, na co pozwalamy
- mówi Anna Jaźwińska.
- Jest to dla mnie bardzo, bardzo niesprawiedliwe i niewyobrażalne, jak osoba, która popełniła zbrodnię, zabiła człowieka, usiłowała zabić drugiego człowieka, zrujnowała życie, po wielu latach trafia na dziennikarza, który otacza ją opieką i przedstawia całkiem inną historię niż to, co się naprawdę wydarzyło. Czerpiąc z tego też korzyści finansowe. I nie ma mojej zgody na to i nie jestem w stanie sobie wyobrazić, jak tak można – podkreśla.
Faktycznie, Beata P. pojawiła się w jednym z programów śniadaniowych. Z jej ust padły wówczas takie słowa: „Cały czas powtarzałam i będę powtarzała: nie ja zabiłam człowieka i nie postrzeliłam osoby, nie zraniłam osoby. Będę to powtarzała do końca życia”.
„Mam bliskich, dla których chciałabym żyć jak najdłużej”
Mimo ogromnego bagażu doświadczeń, Anna Jaźwińska nie poddaje się.
Mam bliskich, dla których chciałabym żyć jak najdłużej. Mam potrzebę czerpania z życia jeszcze tego, co fajne. Mam potrzebę patrzenia na rodzinę, na to, jak się rozwijają. Uwielbiam podróże, poznawanie świata, kultur i tak dalej. I bardzo bym chciała kiedyś jeszcze tak się spełniać.
Rodzina jest dla niej ogromnym wsparciem. - Szczególnie mąż, który gdyby nie jego siła, nie jego wsparcie, to przez te ostatnie lata nie wiem, jak bym sobie poradziła z tym, co jest, co się dzieje – mówi.